Agnieszka Małgowska: Wiemy, że obcujesz z kulturą powszechną i poszukujesz wątków lesbijskich oraz kobiecych
w światowej kulturze, widzimy Cię na każdym niemal lesbijskim wydarzeniu. I piszesz o kulturze na swoim blogu Artaktywnie. Interesuje mnie spojrzenie na kwestię lesbijską osoby, która zanurzona jest w kulturze.
Monika Rak: A my spotykamy się raz w tygodniu na wspólnym pisaniu w Stole Powszechnym. Wiem, że też tłumaczysz teksty niehetronormatywne z języka angielskiego. Nie tylko więc oceniasz kulturę, także ją tworzysz. Czy z tego powodu jesteś bardziej wyrozumiała dla innych twórczyń/twórców, które/których opisujesz jako krytyczka?
Anna Bartosiewicz: Jest we mnie dużo krytykantki. Mam stosunkowo niewielką tolerancję na to, co inni tworzą. Może dlatego, że szukam silnych wrażeń estetycznych. To jest dla mnie bardzo ważny aspekt twórczości, a z drugiej strony istotne też są dla mnie wątki społeczne czy polityczne, zwłaszcza te, które dotykają nas tu i teraz, w konkretnej sytuacji i miejscu.
AM: Co znaczą dla Ciebie silne wrażenia estetyczne?
AB: Jestem niewolnicą słowa i jeżeli ograniczymy się do sfery pisania, to szukam tekstów, które są naszprycowane poetyckim językiem, nafaszerowane metaforami, wielopłaszczyznowe. Natomiast jeśli chodzi o wydarzenia kulturalne, to wydaje mi się, że te lesbijskie są ważne, ponieważ stanowią pewien punkt zaczepienia dla dziewczyn niehetero. Stwarzają przestrzeń, w której możemy poczuć się dobrze i komfortowo. W moim idealnym świecie wszystkie dziewczyny niehetero byłyby wyautowane i żyłyby, nie zastanawiając się nad tym, co inni myślą na ich temat.
AM: Myślę o polskiej lesbijskiej przestrzeni kultury jako o tymczasowym inkubatorze, któremu trzeba się przyglądać, a potem krytykować, inaczej “nic nie rośnie”, a ciekawi mnie, co wykiełkuje. Ale zaryzykuję i zapytam, gdybyś chciała użyć swych narzędzi krytycznych, to co byś powiedziała o polskiej kulturze lesbijskiej?
AB: Kultura lesbijska w Polsce wydaje mi się dość szczątkowa. Dobrym przykładem jest poezja lesbijska. W dalszym ciągu trudno jest wymienić dziewczyny, które tworzą otwarcie poezję lesbijską albo w których twórczości można znaleźć wątki lesbijskie. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku zespołów muzycznych, w których występują same dziewczyny, takich jak Same Suki, a wcześniej Zdrada Pałki czy Mass Kotki. Często są to pojedyncze przypadki, wysepki rozrzucone w różnych częściach Polski. Nasza kultura lesbijska przypomina trochę kulturę obwoźną. Artystki lesbijskie przemieszczają się z miejsca na miejsce, ale trudno jest im zakorzenić się w świadomości zbiorowej. Przegapiłyśmy w Polsce moment, jaki zdarzył się na zachodzie, czas, kiedy kultura lesbijska rozwinęła się na tyle, że w księgarniach pojawiły się półki z działami gay & lesbian. W Polsce jedynym miejscem, w którym widziałam takie półki, był Massolit w Krakowie – paradoksalnie – księgarnia anglojęzyczna.
AM: Przegapiłyśmy? Być może jest to dopiero przyszłość, bo nie było warunków, by tak się stało? Czy może jednak jesteśmy odpowiedzialne/ odpowiedzialni za to? Ale kto?
AB: Osobiście wierzę w ogromną moc wyjścia z szafy. Z różnych względów polskie dziewczyny niechętnie się ujawniają w pracy czy w mediach. A jednak, żeby lesbijska twórczość mogła się ugruntować, potrzebne są „bohaterki”, czyli dziewczyny, które będziemy potrafiły wymienić bez zastanowienia, które staną się widoczne i pozostaną sobą. Wiele dziewczyn żyje w przeświadczeniu, że jeżeli się ujawnią, to stanie im się krzywda. Robią rachunek zysków i strat, a potem wychodzą z założenia, że lepiej pozostać w szafie. Tymczasem nasze życie prywatne funkcjonuje równolegle z publicznym i jedno determinuje drugie. Ponieważ w Polsce brakuje dziewczyn jawnie niehetero, trudno jest wyjść ze sztuką niehetero: literaturą, filmem, teatrem czy muzyką do szerszego grona odbiorców.
MR: Uważasz, że żeby ujawnianie się miało znaczenie, musi pojawić się w mainstreamie? To jest ta jawność?
AB: W każdej sferze, mainstream jest tutaj jedną z możliwych alternatyw. Nie każdy chce funkcjonować w głównym nurcie. Nie każdy ma potrzebę, żeby być pisarzem czy pisarką i sprzedawać książki w dużych nakładach. Jednocześnie myślę, że potrzebujemy pracy wręcz terapeutycznej, żeby dziewczyny miały większą akceptację dla samych siebie. Dobry przykład stanowią tęczowe rodziny. Znam kobiety, które mają dzieci, świadomie zdecydowały się na ich urodzenie będąc w związku jednopłciowym, ale nie nazywają tego wprost w przedszkolu czy na wywiadówce. Gdyby funkcjonowały w sposób nieskrępowany w głównym obiegu, pociągnęłyby za sobą, jak magnez, inne dziewczyny. Podobnie, gdyby artystki niehetero nie ukrywały się ze swoją twórczością, prawdopodobnie ich reprezentacja wzmocniłaby się, miałaby razem większą siłę przebicia, a w rezultacie innym kobietom łatwiej byłoby dotrzeć do tęczowych prac. To wszystko się zazębia.
AM: Mówisz, że potrzebują bohaterek, ale te bohaterki są, tylko mało kto o nich nie wie. Problem nie leży w tym, że się nie autujemy, raczej nas nie chcą zobaczyć takimi, jakimi jesteśmy. Najpierw trzeba dziewczyn wysłuchać. Nie muszą się ujawniać, by opowiedzieć, co je blokuje, jaką mają ekspresję. Jak to się stanie, wtedy może będziemy wszystkie mogły coś z tym zrobić.
AB: Powinnyśmy stworzyć przestrzeń dla wszystkich dziewczyn tak, żebyśmy usłyszały, czego się boją i dlaczego się boją. Zdecydowanie należy poszerzyć strefę komfortu kobiet nieheteronormatywnych.
Większość dziewczyn niehetero, które poznałam w ciągu ostatnich dwudziestu lat, tylko częściowo się ujawniła: na studiach, w gronie najbliższych osób, w pracy, w wybranym środowisku. Ich coming out kończy się, kiedy trzeba pójść na wywiadówkę czy do korporacji, w której na jednym piętrze pracuje 100 osób. Tymczasem wyjście z szafy jest procesem trwającym całe życie. Nie da się powiedzieć: jestem ujawniona, koniec i kropka, bo kiedyś powiedziałam komuś o sobie i jest już po wszystkim. Albo jesteśmy otwarte albo nie. To wnioski z moich osobistych doświadczeń. Dziewczyny, które ukrywają swoją orientację, zatajają ważny wycinek swojego życia. Zazwyczaj robią to świadomie. Podczas rozmów z kolegami w pracy naumyślnie nie mówią wszystkiego na swój temat. Ktoś powie: pojechałam z mężem na urlop, ale one tylko pojechały, a ta druga strona z jakiegoś powodu nie drąży tematu. W ten sposób powstaje blokada, która przenosi się później na inne sfery, na przykład na strefę artystycznej ekspresji. Dlatego wiele lesbijek tworzy do szuflady albo pod pseudonimem.
MR: Zatem Twoim zdaniem nieautowanie sprawia, że mają problem także z artystyczną ekspresją?
AB: To nie jest jedyna przyczyna, ale bardzo ważny czynnik. Często szukałam artefaktów kultury lesbijskiej, literatury czy filmów, poza granicami naszego kraju, a to dlatego, że nie mogłam ich znaleźć w Polsce. Wydaje mi się, że wyautowanej artystce niehetero łatwiej jest zaistnieć w mainstreamie z twórczością lesbijską niż tym dziewczynom, które nie podpisują się pod swoimi pracami.
AM: Tak, tylko myślę o innym procesie. Z naszego doświadczenia wynika, że można pokazać swoją twórczość pod pseudonimem, oswoić się z sytuacją i być może w końcu się wyautować. Gdyby była możliwa systematyczna obecność sztuki lesbijskiej w przestrzeni publicznej, sytuacja zmieniłaby się.
MR: Coming out nie jest warunkiem tworzenia, wiele artystek/artystów hetero tworzy po pseudonimami. Ale jest za to presja, by autować się za wszelką cenę. Ale skoro postulujesz coming out, to – jak myślisz – co dawałoby dziewczynom odwagę, by się autować? Ty ją miałaś. My dajemy Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. A co Ty byś im zaproponowała?
AB: Świetnie, że dajecie taką przestrzeń i aktywizujecie dziewczyny. Mogą po prostu wymienić się swoimi doświadczeniami, powiedzieć, co myślą i zostać usłyszane. Przykładowo, hasło wywoławcze pierwszego spotkania Sistrum w Stole Powszechnym – Jak wygląda lesbijka* – wydawało mi się proste, a jednak jeden kamyczek pociągnął za sobą lawinę dyskusji. Widać, że istnieje duża potrzeba rozmowy.
A tak przy okazji stereotypów, o których rozmawiałyśmy po performansach. Często, gdy wyjeżdżam za granicę, odwiedzam kluby LBGT+, żeby poznać różnice, które pomagają przełamywać stereotypy. W zeszłym roku ciekawym doświadczeniem była dla mnie Parada Równości w Atenach, gdzie prawie w ogóle nie widziałam kobiet z krótkimi włosami. Niemal wszystkie miały bujne, rozpuszczone włosy do pasa. [śmiech]
A wracając do działań wspierających autowanie: ważne są inicjatywy lokalne w małych miejscowościach. To mogłyby być zajęcia w szkołach. Odczuwam gigantyczny brak oswajania dzieci ze społecznością LGBT+. Nasza perspektywa powinna zostać uwzględniona w podstawie programowej na każdym etapie edukacji. Można zacząć od zorganizowania zajęć w prywatnych, bardziej postępowych szkołach i przedszkolach, edukować dzieciaki przez zabawę, gry zespołowe, interaktywne plansze, bajki itd. Warto też aktywizować dziewczyny w firmach, korporacjach, chociażby tworząc w nich przedstawicielstwa osób LGBT+, bo jednak więcej możemy zdziałać w grupie.
AM: A Ty, jako dziennikarka w redakcjach, w których pracujesz, co możesz zrobić? Poza blogiem, który jest Twoją własnością i możesz publikować, co chcesz. Nie chcemy, żebyś poczuła się rozliczana, jesteśmy tylko ciekawe.
AB: Rozumiem. Na co dzień pracuję w serwisie, który nie zajmuje się tematyką społeczną, w związku z czym moje artykuły nie są związane z prawami mniejszości psychoseksualnych. Natomiast zdarza mi się świadomie wybierać na bloga tematy, które mają potencjał emancypacyjny i są ważne dla osób nieheteronormatywnych.
AM: Wiem, że pisałaś do Czasu Kultury. Czy tam udało się coś nieheteronormatywnego przemycić? Nota bene, najbliższy numer Czasu Kultury będzie bardzo lgbtowski.
AB: Pisuję o sztuce najnowszej na czaskultury.pl i nie pomijam w swoich tekstach wątków nieheteronormatywnych, natomiast nie pisałam nigdy o konkretnej wystawie LGBT+. Być może wynika to stąd, że piszemy o tym, co dzieje się w Polsce, gdzie rzadko organizowane są wystawy o tematyce LGBT+. Taką inicjatywą była np. Ars Homo Erotica, po której Piotr Piotrowski musiał pożegnać się ze stanowiskiem dyrektora w Muzeum Narodowym w Warszawie.
MR: A Ty chcesz pisać o wydarzeniach, które są w instytucjonalnych przestrzeniach?
AB: Piszę o różnych inicjatywach. Gdy czuję, że coś jest świetne, mam dużą potrzebę, żeby to opisać, ale też staram się nie wywierać na siebie presji, żeby pisać o wszystkim, tak aby zachować przyjemność z pisania. Nie chcę robić czegoś z poczucia obowiązku. To, o czym piszę na bloga, stanowi mój subiektywny wybór. Kieruję się głównie jakością prac, które opisuję oraz wrażeniami estetycznymi. Jednocześnie nie omijam tematu LGBT+, pisałam o gejowskich spektaklach, granych w Teatrze Druga Strefa czy w Teatrze Polonia.
AM: Mówisz o swobodzie osoby, która przyjemność czyni warunkiem działania. Czasem potrzebny jest wysiłek, który nie koniecznie wiąże się z przyjemnością. Jeśli dużo dziewczyn ma taką perspektywę, to trudno oczekiwać szybkich zmian.
MR: A gdyby była taka możliwość, że byłyby pieniądze, że mogłabyś pisać na podsyłane tematy na temat sztuk plastycznych, to wtedy zmieniłaby się perspektywa? Byłabyś gotowa zrobić np cykl portretów lesbjskich artystek
AB: Gdybym dostała takie zlecenie, na pewno bym się ucieszyła. Przez pół roku pisałam dla portalu W stronę kobiet. Codziennie poruszałam tematy związane z kulturą lesbijską i wydarzeniami, które interesują dziewczyny niehetero. Kiedy mam możliwość, żeby złapać więcej oddechu i wygospodarować trochę wolnego czasu, nadal staram się robić rzeczy pożyteczne dla osób LGBT+. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy mają poczucie misji. Jeżeli pytacie, czy ja je mam – odpowiem, że tak.
AM: A nie brakuje Ci pisma dla kobiet nieheteronormatywnych?
AB: W trakcie studiów miesiąc w miesiąc robiłam gruntowną prasówkę i poświęcałam wiele godzin na czytanie pism o kulturze. Brakowało mi wówczas prasy lesbijskiej. W tej chwili czytam głównie artykuły w internecie, więc jeżeli czegoś mi brakuje, to internetowego magazynu tworzonego przez dziewczyny niehetero dla dziewczyn niehetero.
MR: Gdy pytam dziewczyn, jakie to miałoby być pismo, słyszę – popowe z plotkami, ciekawostkami itd…
AB: Widziałabym prędzej pismo w stylu Dwutygodnika albo Szumu. Zresztą, gdyby to było pismo internetowe, można byłoby włączyć do niego videoarty, shorty oraz inne formy wizualne. Interesują mnie też pisma ciekawe graficznie, np. ziny. Łatwiej jest je tworzyć, ponieważ robi się je z nieco innej perspektywy – mniej roszczeniowej, a za to bardziej altruistycznej i bezkompromisowej, czyli nie “dajcie”, ale “mam coś do powiedzenia – i to powiem”.
MR: Myślę sobie też, że zin jest formą bardzo lesbijską. Jak w literaturze obsadzona w Polsce jest poezja, to graficznie znakiem undergroundowym stał się zin.
AB: Polecam toaletę na queerowej farmie Kopacze Diggers . Została wyposażona w bogatą kolekcję lesbijskich zinów.
AM: A nie chciałoby Ci się zrobić jakiejś krótkiej relacji z tej toalety? [śmiech]. Zdjęcia i jakiś opis. To jest dopiero nisza.
MR: Queerowa farma mogłaby mieć duże zyski, bo dziewczyny jeździłyby oglądać toalety.
AB: A lokatorzy mogliby pobierać opłaty za wejście do toalety. [śmiech]
MR: Z nadzieją na taką wycieczkę chcemy podziękować Ci za rozmowę. I do zobaczenia na lesbijskich, i nie tylko, wydarzeniach kulturalnych.
——————————————
* LESBIJKIE POSTSCRIPTUM Z GWIAZDKĄ
AB: Kiedy mówię o sobie, wolę używać określenia niehetero, definicja lesbijki jest zbyt wąska, zakłada lesbijski wariant życia osób hetero wraz z powielaniem schematów z ich związków. Czasem używam w stosunku do siebie skrótu myślowego i mówię o sobie, że jestem lesbijką, ale myślę, że lesbijka nie jest homoseksualnym odpowiednikiem kobiety hetero. To określenie jest ważne, ponieważ działa jak taran w życiu codziennym i trzeba go używać, żeby wywalczyć sobie jakiekolwiek prawa: do adopcji, dziedziczenia, małżeństw, związków partnerskich. W kontekście zaspokajania codziennych potrzeb rzeczywiście zdaje egzamin, ale jeżeli zagłębimy się w temacie, to wyraz lesbijka jest niebezpieczny, ponieważ mimo wszystko wymusza na kobiecie zamknięcie się w określonej ramie. Określenie to może być dyskryminujące dla kobiet transgender, które wchodzą w relacje z innymi kobietami. Istotniejsze od tego, jak się nazwiesz, jest to, jak się czujesz i jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość: z kim oraz na jakich zasadach.
To wszystko pozostaje niejednoznaczne, a lesbijka może pociągnąć za sobą pewien hejt. Od razu nasuwa się pytanie, kto jest, a kto nie jest prawdziwą lesbijką? Jeśli dziewczyna miała chłopaka czy można nazwać ją prawdziwą lesbijką, czy trzeba ją nazywać osobą biseksualną? A może ona nie lubi tak o sobie mówić, bo nie czuje się biseksualna? Tymczasem dziewczyna niehetero przestaje być odbiciem heteryckich wzorców, które niekoniecznie są dobre, sprawiedliwe i feministyczne. Wiele dziewczyn kalkuje wzorce z heteronormatywnego świata we własnych związkach damsko-damskich, a to bywa krzywdzące. Słowo lesbijka nie jest wystarczająco pojemne, żeby pomieścić wszystkie dziewczyny niehetero. Wyklucza doświadczenia, które też są ważne i nas konstytuują. To taka refleksja na koniec.
AM: Bardzo ważna refleksja. Tylko to, o czym mówisz, z jednej strony daje możliwości, z drugiej blokuje. Podejrzewam, że jakaś część dziewczyn z lęku przed zarzutem ekskluzywności lesbijki milczy, np. artystycznie. Geje nie mają jakoś z tym problemu. A kobiety nieheteronormatywne ciągle zmagają się z wątpliwościami. Zróbmy coś, co jest nawet ograniczające, ale ze świadomością gwiazdki przy słowie lesbijka*. W tej gwiazdce mieści się tyle tożsamości, orientacji… gwiazdka otwiera przestrzeń dla wszystkich.
MR: Niech sobie będzie ta lesbijka oldschoolowa, ale nie obrażajmy jej ciągle, nie mówmy, że zawężająca i wykluczająca…
AB: Podoba mi się słowo oldschoolowa. [śmiech] Definicja jest potrzebna na tym etapie, na jakim się znajdujemy. Dopóki nie jesteśmy widoczne, nasze partnerki pozostają anonimowe, a my musimy odpowiadać na elementarne pytania na temat swoich związków czy preferencji. Na tym etapie w pełni się z Wami zgadzam, ale z szerszej perspektywy uważam, że ta definicja jest zbyt kanciasta.
———————————————-
Anna Bartosiewicz (ur. 1984) – dziennikarka, krytyczka sztuki, autorka bloga Artaktywnie. Prywatnie amatorka azjatyckiej wege kuchni i wypraw rowerowych.
Damski Tandem Twórczy.
Działa od 2009, stworzył cykle: literacki: Żywe radio, performatywny: Maryjan i Krystina, filmowy: Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu / spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele wiele Kobiet / dokument L.Poetki / O’LESS Festiwal (2012-2014) / cykl debat i audycji Kobieta Nieheteronormatywna / projekt archiwistyczny A kultura LGBTQ+ nie poczeka /Stowarzyszenie SISTRUM.Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.
———————-—————
I. Manifest.Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
.
II. Rozmowy wokół manifestu
1. Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota.
2. Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3. Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4. Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5. Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
1. Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
———–———————
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!