Autorka recenzji: Joanna Czubaj
Alberta Einsteina nie trzeba nikomu przedstawiać. Twórca teorii względności i zdobywca Nagrody Nobla jest dobrze znany nawet nastolatkom, których zeszyty od fizyki zdobi jego zdjęcie z charakterystyczną czupryną i wystawionym językiem. Co jednak wiadomo o jego pierwszej żonie?
„Pani Einstein” autorstwa Marie Benedict to historia o Milevie Marić, młodej serbskiej dziewczynie, która jako jedna z pierwszych kobiet zaczyna studiować fizykę na Uniwersytecie w Zurychu. Nie jest traktowana dobrze przez swoich kolegów ani przez wykładowców, ze względu na swoją płeć, ale również kalectwo – jej lewa noga była krótsza niż prawa, wskutek urazu stawu biodrowego. Wyjątkiem jest Albert Einstein, który szybko docenia jej niezwykły intelekt, a wkrótce zakochuje się w niej.
Powieść pisana jest z perspektywy Milevy, pozwalając na poznanie myśli i odczuć głównej bohaterki. Autorka wiernie odtworzyła przemyślenia Milevy na podstawie jej licznej korespondencji, posłużyła się także wieloma tekstami źródłowymi, jednakże w wielu miejscach książka jest czysto spekulacyjna. Nie należy jej zatem traktować jako bardzo wierną biografię, a po prostu jako fikcję literacką skupiającą się na życiu państwa Einstein.
Niewątpliwie sama postać Milevy zasługuje na zainteresowanie – niezwykle inteligentna, zdolna, a zarazem bardzo nieśmiała i samotna, zdecydowana poświęcić się całkowicie nauce. Jej życie wydaje się nieskończonym pasmem walk, o miejsce na uniwersytecie, o uznanie, następnie o miłość, gdy rodzice Alberta sprzeciwiali się ich związkowi, o dziecko, małą Lieserl, i o małżeństwo, które ostatecznie tragicznie się rozpada. Marie Benedict nie jest łaskawa dla Alberta i to jego obwinia głównie za większość problemów Milevy. Małżeństwo, które początkowo wydawało się doskonale dobrane, umożliwiając dzielenie wspólnych pasji, okazuje się głównym powodem, dla którego nazwisko Milevy Marić nie jest dzisiaj powszechnie znane.
Nie jest to, niestety, książka o nauce. Na pierwszy rzut oka wygląda raczej na romans, oparty luźno na prawdziwej historii Milevy i Alberta. Język powieści jest raczej nieskomplikowany, psychologia również nieszczególnie głęboka, opowieść sama w sobie raczej przygnębiająca. Na dłuższą metę męczy niezdecydowanie bohaterki, ten ogrom niewykorzystanych szans i wielki zmarnowany potencjał. Główny problem zawarty jest w samym tytule – „Pani Einstein”. Problem głównej bohaterki, która zawsze będzie już postrzegana przez pryzmat swojego męża, ale też problem książki, bo autorka nie pokusiła się o oderwanie Milevy od Alberta i przedstawienie jej w innym świetle. Mimo że oceniłabym książkę na średnią, cieszę się, że powstała. Mileva Marić zasługuje na to, żeby jej historia poznała światło dzienne. Niewątpliwie też taka postać powieści czyni ją atrakcyjną dla przeciętnego czytelnika, a także aż się prosi o ewentualnie sfilmowanie w niedalekiej przyszłości.
Komu zatem można polecić tę książkę? Z całą pewnością może się wydać atrakcyjna wielbicielom lekkich, ale też niebanalnych opowieści z niekoniecznie szczęśliwym zakończeniem. Może też trafić w upodobanie młodszych czytelników, zwłaszcza dziewczynek, szukających inspiracji w świecie nauki. Bo mimo że jej rzeczywisty wkład w teorię względności wciąż jest nieznany, faktem są jej liczne sukcesy na uniwersytecie w Zurychu. Co sprawia, że można się tylko zastanawiać, co stałoby się z Milevą, gdyby jej losy bardziej przypominały życie Marii Skłodowskiej-Curie?